środa, 21 czerwca 2017

Bizon


Joszko: Marynka pa jakie Ci wysłałem wozidło, opłaca się tanie w cenie roweru z marketu.
Marynka: To zbieraj zaskórniaki jedziem po to

W ten oto właśnie sposób wesoła parka złomiarzy już jakiś tydzień później o godzinie 18.50 z plecakami wypakowanymi jak na apokalipsę zombi wparowała na peron numer dwa.

Wyruszyliśmy więc w podróż luksusowymi wagonami klasy najtańszej z dwoma biletami studenckimi w kieszeni.
Marynka przespała prawie cała drogę, ja niestety spać nie mogłem więc korzystałem z uroków polskich kolei.

Nuda.
30 min snu.
Gazetka.
Nuda.
Jakiś baran zamknął okno a w przedziale właśnie zaczynam czuć skarpety sąsiadki.
Widoczki z Marynką przy oknie.
Podziwianie architektury Śląska.
Nuda

Później światło zgasło i do godziny 6.50 nie licząc przerywników w postaci awantur ludzi o miejsca podróż minęła mi na ćwiczeniu mięśni pośladków.
Marynka rzecz jasna spała.

W końcu upragniona stacja.
Wysiadamy, ma po nas przyjechać sprzedający auto. Okazało się, że przyjechał nie autem, ale autobusem. Jedziemy. Po fascynującej wycieczce po mieście Szczecin jesteśmy na miejscu.
Okazuje się, że auto ma źle założony pasek wielo-rowkowy napędzający osprzęt silnika, niestety nasz sprzedający nie mógł sobie sam poradzić. Na szczęście był ze mną mój nieodzowny zestaw narzędzi.
Ubrałem więc koszulę i po jakiś niecałych 10 minutach pasek był na miejscu.
Nastąpił czas na oglądanie.
Najpierw paluch w rurę. Nie tłusto w środku, jest szansa że staruszek nie bierze oleju.
Odpał na zimno, nie puścił ani dymka.. Marynka widzi, że moja ekscytacja sięga zenitu, ale na twarzy zachowuje spokój i minę Mirka handlarza. Później komenda padnij i oglądamy od spodu. Podłoga i mocowanie budy do ramy nie wygląda źle sama rama jest piko bello. Nie istnieją progi, doły przednich drzwi i przednie błotniki, ruda tańczy jak ten no kozak po kurhanach wrogów.
Tego się jednak spodziewaliśmy bo było tak umówione przez telefon.
Wnętrze miało być zniszczone... Na nasze standardy elegancko tylko zagracone i zaniedbane.
Wsiadam, sprzedawca na lewy Marynka za mnie. Jedziemy. Skrzynia pracuje elegancko. Jeśli wierzyć fakturom, była remontowana jakiś rok temu. Faktura opiewa na kwotę przekraczającą dwukrotnie cenę auta. Wg. sprzedającego kupę rzeczy nie działa (jak się później okazało, wystarczyło umieć używać i jednak działa).
Mały crusing po mieście i już wiem, że bierzemy auto. Bez targów bo i nie było z czego. Umowa podpisik, zapakowanie gratów które jeszcze były w gratisie do auta, między innymi drzwi przednie w dobrym stanie.

W drogę.

Podsumowując. Przejechaliśmy 750 km. W normalnym czasie bez postojów technologicznych 25-letnią ameryką która kosztowała nieco ponad 3 tysiące złotych. Nie stało się kompletnie nic. Podróż nawet bardziej komfortowa niż naszym codziennym Volvem V70.
Powiecie teraz pewnie, ale to ameryka silnik duży (oj tam duży.. niewiele ponad 4 litry i sześć cylindrów w układzie V skutecznie już leczy kompleksy) pali dużo!
Czy ja wiem, mamy w Bizonie instalacje LPG. Spalił 15l/100 gazu po niecałe 2 złote za litr.
Rachunek prosty, matematykę zostawiam wam.

Podsumowanie numer 2. Warto. Warto było kupić to auto dla przygody i żeby wyrobić sobie opinie. Na razie to najfajniejszy wóz jaki mieliśmy. Oczywiście auto jest do dłubania. Wytargałem całe wnętrze Marysia wszystko umyła i posprzątała. Zabezpieczyłem też drobne ogniska korozji. Zostało poskładać i ten etap mamy za sobą. Tak pewnie będzie wyglądać nasza przygoda z tym amerykanckim kawałkiem żelaza. Będziemy dopieszczać a on niech się odwdzięczy jazdą i bulgotem V6.

Ze złomiarskim pozdrowieniem Joszko.

czwartek, 8 czerwca 2017

Mroczności lasów naszych

 Chaszcze. Mgły. Sapanie miśków z wąwozów i innych zakamarków leśnych. Bieszczadzkie mroczności. Chociaż z drugiej strony, często (mi na ten przykład) kojarzą się z lepkością lata, ciepłem, bijącą słodyczą lasu i szumem mokrych traw wijących się gdzieś tam w zwierzęcych kopytach. Tudzież łapach.