czwartek, 9 lutego 2017

Dzicz dzicz błoto chaszcze o, pszczółka

Bieszczady.

Cóż się tu rozwodzić: łapami trzymają. Puścić nie chcą. Natchnieniem są potężnym. A do czego? Głównie do życia. Dzicz wyostrza zmysły, nawet jak tylko po maliny na ciacho zamierzasz wybyć. Tu coś machnie gałęziurą, tam coś mruknie na Cię. O! I pszczółka nagle wyłoni się zza krzaka. W sensie duża taka. Star. 66 jak to Joszko uświadomił. Gdzieś, kiedyś miałam zdjęcie pszczółki. Zachachmęciłam. Ale może się jeszcze zwidzi.

Wracając do tematu: Bieszczady = błocko niemiłosierne. Tylko takie dobre. Pachnące. Chociaż w sumie jak kto lubi. Ja lubię. Kojarzy się z cudownymi burzami, szumem lasu, chłodem bijącym z ziemi, mgłami otaczającymi góry i pagóry, co je nożem kroić można. Z konnymi wypadami do lasu po rydze. Z ruchomymi piaskami (pewnie trochę inne to zjawisko, jednak ja siedząca w nich po pępek z zassanymi sandałami, tak właśnie je scharakteryzowała). Błoto. Istne cudo!

Plan niecny zakłada powrót w rodzinne górzyska. Byłoby zacnie. Bo ich "syreni śpiew" ciężko już dłużej zagłuszać...

Maryna







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz